Erasmus to czas na podejmowanie nowych wyzwań i robienie rzeczy, których nie miało się okazji spróbować wcześniej. Ale ten opis nie musi dotyczyć tylko drinking challenge czy mieszkania samodzielnie w obcym mieście. Można też pokonywać własne ograniczenia… sportowe. Dlatego biorąc przykład z własnego taty, postanowiłam spróbować swoich sił w bieganiu. Jak mi poszło?
Zdecydowałam się na krótszy dystans, czyli 5km. Na początek chyba w sam raz. Wcześniej wybrałam się dwa razy, żeby trochę pobiegać po Dundee. 3 km i 4 km dałam radę, to i 5 km powinno jakoś pójść. 😀
Do Camperdown Park zabrała mnie samochodem koleżanka, bo ciężko jest tam dotrzeć w inny sposób. Na miejscu odebrałam swój numer startowy i skierowałam się na start.

Tuż przed startem
Trasa była bardzo przyjemna. Dużo ludzi brało udział. Ale ciężko ocenić ile na której trasie, a były dwie do wyboru: 5 km i 10 km. Ja przebiegłam krótszą, co i tak uważam za swój niemały sukces. 😉
Ścieżka biegła przez park, pole, miejscami tereny leśne i… ogród zoologiczny. Bo w Camperdown Park znajduje się też Wildlife Centre. Ale ze zwierząt na trasie biegu widziałam tylko kaczki, więc będę musiała tam kiedyś wrócić, żeby zobaczyć całe zoo.
Na trasie biegu stali też znajomi zawodników, którzy kibicowali wszystkim biegającym. Świetne uczucie, gdy ktoś bije Ci brawo i zachęca do dalszego biegu. ^_^
Miejscami droga była bardzo błotnista. Ciężko było nawet truchtać. Bardziej wyglądało to jak slalom, unikając największego błota i próbując się nie poślizgnąć. Biegłam gdzieś w połowie stawki, więc i tak nie miałam najgorzej. Ale każdy kolejny zawodnik miał bardziej rozdeptaną ścieżkę. A co dopiero mają powiedzieć ci, co biegli na 10 km, czyli dwa identyczne okrążenia…

Po biegu buty zdecydowanie idą do prania. xD
W końcu ostatni kilometr, finisz (siły nagle wracają), upragniona meta, a następnie pierwszy w życiu biegowy medal! #BrawoJa
A oto trasa biegu: